
Trudno w tym miejscu dostrzec jakąkolwiek mistykę. To niewielki skrawek dawnego lasu, dosyć zaniedbany i zaśmiecony, położony tuż przy ruchliwej sześciopasmówce, między parkingiem i podmiejskimi zabudowaniami. Parę kilometrów od centrum Nanaimo na wyspie Vancouver, gdzie wjeżdża się na powrotny prom do Vancouveru.
I akurat tu, w tym nie-miejscu znajduje się Park Petroglifów. Mityczne stworzenia morskie, zwierzęta, symbole, figury ludzkie wyżłobili tu w skale przodkowie dzisiejszego narodu Snuneymuxw.
Jednak wbrew temu, co można przeczytać na tablicy informacyjnej, park nie oferuje wyjątkowej sposobności obejrzenia dużego skupiska petroglifów. Może tak było kilkadziesiąt lat temu, gdy park oficjalnie otwarto. Dziś większości petroglifów po prostu nie widać. Raz że kamień jest tu dosyć kruchy. Dwa że im bardziej dostępne miejsce, tym bardziej petroglify narażone są na zniszczenie. I to jest właśnie przypadek Parku Petroglifów w Nanaimo. Niewiele tu widać, a część wyżłobionych w skale rysunków zarosła mchem. Nie mówiąc już o tym, że daleko temu miejsuc do bogactwa petroglifowych pól, które oglądaliśmy ostatniego lata na Hawajach.
Nawet cementowe kopie petroglifów, umieszczone z myślą o tych, którzy chcieliby wykonać frotażowe odbitki, dziś już się nieco zatarły.
Jak pisałem kilka dni temu, petroglify nie pojawiały się w miejscach przypadkowych. Były to miejsca obdarzone mocą. W przypadku Parku Petroglifów mówi się, że to tu szaman Thauxwaam miał zostać za karę zamieniony w kamień przez mitycznego stworzyciela. Ale jak Indianie przed setkami lat mogli przypuszczać, że kiedyś w tym miejscu wyrośnie górniczo-portowe miasteczko?
Na zdjęciach sprzed kilkudziesięciu, a nawet kilku lat petroglify wyglądają znacznie wyraźniej niż oglądane na żywo dzisiaj. A ponoć przetrwały tysiąc lat.
