Miranda July. Radykalna intymność

a

To artystka, z której w czasach pandemii powinno się czerpać inspiracje. Miranda July świetnie czuje się w estetyce DIY. Chociaż staje na czele dużych projektów, na przykład jako reżyserka filmów, zazwyczaj jest zupełnie samowystarczalna. No i doskonale odnajduje się w Internecie. Swoimi projektami wielokrotnie wyprzedzała rozwój technologiczny czy pojawianie się nowych aplikacji.

Właśnie ukazała się książka poświęcona twórczości July, a w czerwcu do kin miał trafić jej najnowszy (pierwszy po prawie dziesięcioletniej przerwie) pełnometrażowy film „Kajillionaire”, który wcześniej miał swoją premierę na festiwalu Sundance.

c

Czekałem na tę książkę od wielu miesięcy. Wydana przez Prestel monografia jest szczególna, bo też July wymyka się klasyfikacjom. Nie sposób jej przypiąć do jednego pola czy dziedziny. Nie jest związana z jednym medium. Gdy kręci film fabularny, wydaje się przede wszystkim reżyserką; gdy pisze powieść, na pierwszy plan wysuwa się jej rola pisarki. Funkcjonuje też na polu sztuk wizualnych, dziennikarstwa, performensu, a nawet teatru. Gdy sięga po narzędzia proponowane jej przez sztukę wizualną i jej instytucję, wydaje się je traktować instrumentalnie, realizuje swoje pomysły, nie dzieła sztuki. Jakby w ogóle nie posługiwała się takimi kategoriami.

Monografia traktuje wszystkie rodzaje działalności July, wszystkie jej projekty i pomysły, niejako na równi i dlatego na pierwszy rzut oka może przypominać klasyczne katalogi artystów wizualnych. Niczym w portfolio – zdjęcie, data, opis.

Poza wywiadem z July, nie ma tu jednak żadnego tekstu znanego kuratora, a o poszczególnych projektach dowiadujemy się przez krótkie wypowiedzi osób, które z July pracowały lub które ją w danym momencie jej kariery znały, czyli jej przyjaciół, współpracowników, artystów, kuratorów, ale też odbiorców ich prac (co w jej przypadku często oznacza też – współautorów).

Dzięki takiej formie książki może nie poznamy jakichś teorii na temat wykorzystywania nowych mediów, sztuce partycypacji czy kierunków literackich, które July mogłaby reprezentować, ale za to poznamy wiele niezdementowanych plotek i anegdot. July miała pracować jako ślusarka – specjalistka od zatrzaśniętych drzwi w autach; używała numer FedEksu należącego do Roseanne Barr; za drobne kradzieże wyrzucono ją z pracy w sklepie charytatywnym. No i ma manię zbieraczki, archiwistki, co też znajduje swoje odbicie w książce.

m

Oczywiście łatwo znaleźć wiele materiałów o July i bez tej książki. Można nawet powiedzieć, że w pewnych kręgach ma status celebrycki, a na pewno ma imponujące grono wiernych fanów, do których chyba sam się zaliczam. Tak działa przede wszystkim świat filmu. Fascynujące jest jednak, jak gładko July porusza się między różnymi obiegami; jak poszczególne projekty i pomysły czerpią z siebie nawzajem, jak jeden przechodzi w drugi.

A July nigdy nie uzyskała oficjalnej edukacji artystycznej (rzuciła studia po roku i przeniosła się do Portland). Na jej przykładzie książka świetnie pokazuje, jak być artystycznym samoukiem. Zaczynała od spektakli teatralnych robionych własnych sumptem, fanzinów, zespołów muzycznych (nie potrafiła grać na żadnym instrumencie ani śpiewać, ale dobrze czuła się na scenie). W swoich wczesnych performensach była właściwie samowystarczalna, sama obsługiwała scenografię. Kreowała w nich różne postaci, w które sama się wcielała. Na przykład rozmawiała sama z sobą wyświetlaną na monitorze. Ze swymi performensami występowała jako support przed występami punkowych kapel. Po takim doświadczeniu łatwo przyszło jej pisać dialogi czy opowiadania.

Jako performerka weszła do świata sztuki, ale też filmu (twierdząc, że jej występy są filmem, zaczęła występować na festiwalach filmowych). Taka wczesna July-perfomerka potem stała się bohaterką jej filmów pełnometrażowych: „Me You and Everyone We Know” (2005) oraz „The Future” (2011).

i

Podobno założyła stronę mirandajuly.com w czasach, gdy uchodziło się to za niesmaczne (piszę „podobno”, bo chociaż sam dojrzewałem wraz z Internetem, nie pamiętam takiej zasady internetowo-artystycznego sawuarwiwru).

Niektóre jej projekty wyprzedzały technologie. Czasami w momencie gdy powstawały były skomplikowane i pracochłonne, dzisiaj można by je przeprowadzić kilkoma kliknięciami i może przez to traciłyby na powabie. Taka była prowadzona przez nią platforma wymiany krótkich filmów tworzonych przez kobiety Joanie 4 Jackie (otwarta w 1995 roku jako Big Miss Moviala). Wszystko opierało się na przesyłaniu kaset VHS pocztą i kurierami (tu przydał się numer Fedeksu Roseanne Barr) i tworzeniu ich kompilacji. Dzisiaj byłoby to dziecinnie proste. Ale dzięki tej aktywności July sama zaczęła kręcić filmy. Całe archiwum Joanie 4 Jackie w 2017 roku zakupił Getty Research Institute.

Są też takie pomysły July, które przez pojawienie się mediów społecznościowych szybko się zdewaluowały i dzisiaj wydają się błahe. Jak – zupełnie wyjątkowy w jej twórczości – cykl rzeźb, pokazany na biennale w Wenecji w 2009 roku („Eleven Heavy Things”). Publiczność miała z nimi wchodzić w interakcje i z nimi pozować. Była to na przykład rzeźba naśladująca „aurę” wychodzącą z głowy osoby, która pod nią stanie czy prosta wysoka stela z dziurką i dwuznacznym podpisem: „This is not the first hole my finger has been in. Nor will it be the last one” (ponieważ July nie boi się dziecięcej seksualności – “coś przecież jest przez seksualnością dojrzałą”, mówi – na zdjęciu w książce palce do dziurki wkłada mały chłopczyk). Wprawdzie już od kilku lat działał Facebook, ale było to na rok przed narodzinami Instagrama. W każdym razie na Biennale July się nie sprawdziła.

Taka artystyczna dewaluacja dotyczy wielu artystycznych strategii, zwłaszcza slapstickowych. Niemal codziennie wyświetla mi się coś na kształt słabszej wersji „The Way Things Go” Fischli & Weiss. Artystów już do tego nie potrzebujemy.

ab

k

Jednak najciekawsze są wśród pomysłów July te, w których eksploruje możliwości współczesnych technologii na polu głębokich relacji międzyludzkich. Wpadła kiedyś na pomysł aplikacji, za pomocą której obce osoby mogłyby przekazywać intymne wiadomości. Jeśli bliska tobie osoba jest daleko lub nie chcesz jej czegoś powiedzieć twarzą w twarz, możesz o to poprosić innego użytkownika aplikacji, znajdującego się w jej pobliżu. Ponieważ stworzenie takiej aplikacji byłoby super drogie, July wyczekała na odpowiedni moment. Wreszcie gdy zgłosiła się do niej marka Miu Miu, by stworzyła dla niej film, July zaproponowała: nakręcę wam film, jak mi pomożecie zrobić aplikację. Tak powstało „Somebody”. Film (wszyscy aktorzy, w tym July, występują w nim w ciuchach Miu Miu, ale nie jest to najważniejsze) pokazuje, jak można użyć aplikacji by zerwać z chłopakiem, przeprosić kogoś, oświadczyć się, a nawet – uprawiać seks w trójkącie z rośliną doniczkową.Niestety po jakimś czasie aplikację zamknięto. Rekordzista, uwieczniony w książce, przekazał 69 wiadomości.

h

ho

Wchodząc w projekty July przekracza się granice swoje komfortu, poczucia żenady, także obawy o ekshibicjonizm (chociaż unikając egocentrycznego selfie-ekshibicjonizmu).

Wraz z Harrell Fletcher July przez kilka lat (2000-2007) zadawała ludziom zabawne instrukcje, na które ci odpowiadali za pomocą fotografii lub tekstu. Przypomina to dzisiejsze facebookowe łańcuszki (w rodzaju – za pomocą dostępnych w domu przedmiotów odtwórz znane dzieło sztuki), ale było jednak w jakiś sposób kuratorowane, a instrukcje July i Fletcher wyjątkowo sprawnie potrafiły wydobywać emocje i zwierzenia. Gdy prosiły o sfotografowanie znaczącego stroju (przez ułożenie ubrań w pozie człowieka na podłodze), chodziło o ubrania, które miało się na sobie w ważnym momencie życia (ale bez ślubów, pogrzebów czy bar micwy). Innym razem żądały: „Napisz historię swego życia w mniej niż jeden dzień”. Na początku XX wieku niektóre odpowiedzi przychodziły jeszcze pocztą i dopiero same artystki umieszczały je na stronie internetowej.

Można powiedzieć, że to rodzaj radykalnej intymności, intymności także wobec nieznanych sobie osób (określenie „radykalna intymność” nie jest moje, pada w jednej z wypowiedzi w książce o MJ). July mogłaby powtórzyć za Blanche: „I’ve always believed in the kindness of strangers”. Pamiętajmy jednak, że tu Tennessee Willimasa mówi to kobieta na skraju załamania nerwowego. Tak czy owak, to przekonanie, które dzieli wielu z moich ulubionych artystów.

Zdarzało się jej przeprowadzać spektakle, do których jako aktorów angażowała po prostu osoby z widowni, robiła aukcje przedmiotów, z którymi przynoszący je ludzie czuli emocjonalną łączność. W jednym z projektów zaangażowała swego przyjaciela, którego poznała, bo był kierowcą Ubera, którym jechała – to pochodzący z Nigru Oumarou Idrissa. W ramach akcji „We Think Alone” (2013) rozpowszechniała maile znanych koleżanek i kolegów (byli to m.in. Kirsten Dunst, Danh Vo, Lena Dunham, Catherine Opie).

W czasie pracy nad filmem „The Future” zainteresowała się „PennySaver”, darmowym pismem z ogłoszeniami „tanio sprzedam”. Ponieważ trwał kryzys gospodarczy, pisemko przeżywało swój łabędzi śpiew. A July interesowały nie tyle przedmioty, co historie ich sprzedawców. Powstała z tego książka, a jeden ze sprzedawców, z którym się zaprzyjaźniła, zagrał potem w jej filmie.

sklepik ksiażka

sklepik

sklepik ciastka
Pierniki upieczone przez Ankę. Niestety sfotografowała je na pudełku po ciastkach, więc zlewają się z tłem

Granice komfortu, nieco inaczej rozumianego, naruszał także jej projekt sklepu charytatywnego w ekskluzywnym centrum handlowym Selfrdiges w Londynie, w którym połączyła ze sobą organizacje charytatywne różnych religii – islamu, chrześcijaństwa, buddyzmu i judaizmu. Sam miałem okazję zrobić w nim małe zakupy. Kupione tam ekumeniczne foremki do ciastek (kupiłem je, bo świetnie oddawały ducha całego projektu), ofiarowałem potem mojej przyjaciółce Ance, która z kolei rzeczywiście w okolicach Bożego Narodzenia upiekła ekumeniczne pierniki. Było to bardzo w duchu MJ.

Książka ujawnia, w jaki sposób July dobierała asortyment sklepu. Preferowała takie kategorie jak: obuwie pielęgniarskie (tak!), dziwne paski, lalki o różnych kolorach skóry, przedmioty, które wyglądają jak abstrakcyjne rzeźby, chociaż nimi nie są. Odrzucała zaś ubrania Old Navy czy współczesne sukienki z syntetycznych materiałów.

d

g

W ostatnim wywiadzie July przyznała, że doświadczenie pandemii i zamknięcie w domu przeżywa trochę jak syndrom sztokholmski. Na Instagramie zdążyła już przeprowadzić konkurs artystyczny (wyniki ogłaszała w swej piwnicy) i rozpoczęła pracę nad kolektywnym projektem filmowym, którego poszczególne fragmenty będą kręcić jej instagramowi followersi – o ile dobrze zrozumiałem jej założenia. Właściwie każdy mógł zmieścić się w jej internetowym castingu. July szuka: ludzi z dziećmi w każdym wieku, matek i córek, które żyją pod jednym dachem, tych, którzy mieszkają w sąsiedztwie lasu, pianistów nieidentyfikujących się z podziałami płciowymi czy osób, które łatwo wymyślają niezwykłe żeńskie imiona. Trudno na razie stwierdzić, co z tego wyniknie.

July należy do tych twórców, których albo się bezkrytycznie kocha, albo w całości odrzuca (znam też takich). Ja, chociaż najpierw poznałem ją jako reżyserkę „The Futre”, zacząłem za nią podążać po lekturze jej opowiadań ze zbioru „No one belongs here more than you”, wydanych po polsku pod tytułem „Pasujesz tu lepiej”. Podobnie stało się z jej powieścią „The First Bad Man”, która ukazała się u nas jako „Pierwszy bandzior”. Ponieważ nie jestem krytykiem literackim, mogę śmiało powiedzieć: Nie będę czytał książek z tak głupio przetłumaczonymi tytułami.

No i oczywiście, ))<>((.

f