Prinz Gholam

W „Dwutygodniku” recenzuję wystawę duetu Prinz Gholam, którą można oglądać w warszawskiej Zachęcie do 3 listopada 2024 (kuratorka: Maria Brewińska).

Sztuka Prinz Gholam opiera się na kruchym dotyku i wspólnym odnajdywaniu równowagi. Czasami odnosi się wrażenie, że gdyby jednego z nich zabrakło, drugi po prostu by upadł. Potrafią skupić uwagę na opuszce palca spoczywającym niby przypadkiem na przedramieniu drugiego mężczyzny. Gdy nie patrzą sobie w oczy, odnosi się wrażenie, że ich spojrzenia marzą o tym, by się spotkać. To uczucie widoczne, ale niedomknięte, buzujące gdzieś w środku spokojnych ciał, sublimowane za pomocą póz czy układów dłoni podpatrzonych w dawnej sztuce.

Wdech, wydech, wdech, wydech, miłosna medytacja. Ich performansy toczą się swoim własnym rytmem. Ich ruchy są spowolnione, zatrzymują się w jednej pozie na dłuższą chwilę, by następnie niespiesznie przejść do kolejnej.

Podobnie wolnym tempem ewoluuje ich twórczość. Performansy Prinz Gholam nie zmieniły się znacznie od ich pierwszych wspólnych działań ponad 20 lat temu, opierają się na dosyć stałych zasadach dramaturgicznych. Mimo to napięcie nie słabnie.

CAŁY TEKST DOSTĘPNY NA STRONIE „DWUTYGODNIKA”

Maj 2066. Bujnowski

maj2066

Rafał Bujnowski gra w Zachęcie ze starością. Jego wystawę próbuje się tłumaczyć kryzysem wieku średniego malarza. Co stare, wygląda młodo, i na odwrót. Na dzień dobry – film z gimnastyką starszego pana (pan Włodek, Włodzimierz Zimowski), notabene z zawodu konserwatora zabytków, którego Bujnowski poznał w klubie fitness. Metryka mówi jedno, a jego wysportowane, sprężyste ciało – drugie. Podobnie dwie mazdy, wystawione w ostatniej sali. Oba auta wyprodukowano w 1986 roku, ale są w idealnym stanie, zupełnie jak nowe – bo nikt nigdy nimi nie jeździł. I Bujnowski, chociaż szukał samochodu dla siebie (tak na nie trafił), nie chciał tego psuć.

Swoje obrazy z kolei Bujnowski postarza. To jego najnowsze dzieła. Cztery abstrakcyjne, monochromatyczne tonda powstały w tym roku, ale w specjalnej komorze na Politechnice Warszawskiej poddano je procesowi postarzania o 50 lat. Stąd tytuł wystawy – „Maj 2066”. Szkoda jednak, że tej starości po samych płótnach nie widać. O postarzeniu świadczy jedynie specjalny certyfikat przyklejony do ściany.

maj2067

Nie będę owijał w bawełnę – wystawa rozczarowuje. Film przynudza. Samochody to samochody. Refleksja – dosyć błaha. Do tego mnie auta zupełnie nie kręcą, ale przypomniałem sobie, ile miejsca w swym starym komiksie Sasnal, kolega Bujnowskiego z grupy Ładnie, poświęcał swojemu marzeniu, by jeździć „beczką”. O ile dobrze pamiętam, ostatecznie kupił używany samochód od ojca. Jak starzejący się facet ma kryzys, to kupuje kabriolet albo inne cacko. Świat sztuki lubi jednak kurioza i ciekawostki (stare a nowe). Bujnowski nie mógł wystawić w Zachęcie porsche.

Może jeszcze wszystkiego nie rozumiem, bo jestem przed czterdziestką? Ale wszystko to wydaje mi się trochę banalne. W kuratorskim tekście kuratorka Maria Brewińska pisze: „Konkluzja jest zawsze taka sama: ars longa, vita brevis”. A Bujnowski najlepiej wypada w sali z obrazami. W tym jest po prostu najlepszy. Uwagę zwiedzających przyciąga zwłaszcza wykonana metodą linorytu tapeta. Na jej tle niczym obraz eksponowana jest matryca graficzna, która posłużyła do jej wykonania. Wzór powstał z prostych cięć na linoleum. Matryca wygląda awangardowo. Farba drukarska pozostawiła po sobie efektowne plamy, korespondujące zresztą z eksponowanym obok monumentalnym obrazem „Chmury”. Zabawne, bo tapeta rozlewa się po ścianie już w całkiem małomiasteczkowym stylu. A po zamknięciu wystawy zniknie. Bo niektóre dzieła sztuki żyją krótko i nie będą miały okazji się zestarzeć. Zaś po niektórych wystawach nikt płakać nie będzie.