Nie bywam w Gdańsku i w Wyspie tak często, jak bym chciał. Ale jak już jestem, miewam déjà vu. Chodzi pewnie o kontekst miejsca, Stoczni Gdańskiej, w której mieści się IS Wyspa. Stocznia oddziałuje siłą swego historycznego bagażu – coś się tu zaczęło i coś skończyło. Stoczniowe budynki zarosły zielska, które teraz ustępują miejsca nowym ulicom. Historia Solidarności została zamrożona w instytucji-pomniku (Europejskie Centrum Solidarności). A Instytut Sztuki Wyspa, prężna i ważna instytucja, okupuje przestrzenie naznaczone zębem czasu i historii. Na potrzeby festiwalu Alternativa Wyspa wykorzystuje halę 90B (były główny magazyn stoczniowy), którą dziś oddziela od niej nowa ulica – do przejścia dla pieszych daleko, więc biega się na drugą stronę, pokonując barierki i niemal ryzykując życie. Niby się tu z roku na rok coś zmienia, ale nie do końca.
Tematy Alternativa czerpie z najbliższego otoczenia, stąd może to déjà vu. W tamtym roku była „Codzienność”, w tym – „Wernakularność”. Główna wystawa tegorocznej edycji festiwalu, odnosi się wszak do tego, co lokalne, swojskie, nieprofesjonalne, oparte na wiedzy „ludowej”.

„Wernakularność” na pierwszy rzut oka przypomina typowe biennale. Przede wszystkim zadbano o różnorodność prac. Jest tu i zielnik, i archiwum, prace wideo i kolekcje przedmiotów znalezionych, tkaniny, zabawy z liternictwem, projekty angażujące innych. Do wyboru, do koloru. Prace nowe doprawione są klasyką, a konkretnie Harunem Farockim, który często pojawia się na światowych wystawach, a trend ten nasilił się po jego śmierci w zeszłym roku (na Biennale w Wenecji znalazła się instalacja, na której na raz wyświetlane są wszystkie jego filmy). Ale sam wybór Farockiego jest niezwykle cenny – jego instalacja zestawia w szeregu monitorów fragmenty filmów z motywem robotników wychodzących z fabryki, pochodzącymi z różnych dekad – od słynnego filmu braci Lumière po Björk w roli Selmy w filmie Larsa von Triera „Tańcząc w ciemnościach”. Tu też miałem déjà vu, bo wchodząc do stoczni przez historyczną bramę obok Pomnika Poległych Stoczniowców, mijałem wychodzących robotników. Nie wiedziałem tylko, czy to oby na pewno robotnicy i gdzie właściwie pracują.
Na wystawie stoczniowe są rośliny zamknięte w gablotach przez Macieja Salomona, i pismo szablonowe, które kiedyś było tworem anonimowych robotników stoczni, nie było skodyfikowane, a dzisiaj zamienia się w „stoczniowy” font. Lokalne są śmieci, z których na ścianach układa ornamenty Sylvie Réno. Inni artyści idą dalej – na przykład analizują społeczne życie kamieni. Jest pękająca glina zamknięta w geometrycznej siatce, zacieki i ślady korozji na materiale. „Wernakularność” została potraktowana szeroko i często – metaforycznie. Wrażenie, że to już się widziało, potęgują dobrze już przerobione prace polskich artystów. Zupełnie nie wiem po co przywołano powielające wzory z tandetnych tipsów obrazy Rafała Bujnowskiego czy „roztapiającą się” metalową klatkę Olafa Brzeskiego.

Najbardziej wernakularny jest temat instalacji Konrada Pustoły, który na podstawie artefaktów z domowych archiwów odtwarza życie rodzinnego letniska w Stawinodze. Robi się przytulnie. Wiejski dom rodzina Pustoły remontowała własnymi rękami, odbywały się tu rodzinne uroczystości. Spędzano raczej spokojny czas – Stawinoga to miejsce odpoczynku. Profesjonalne fotografie Pustoły sąsiadują ze zdjęciami rodzinnymi oraz powstałym na wsi gobelinom jednej z kobiet z rodziny. Dacze to jednak rozrywka inteligencji.
Projekt Pustoły wyróżnia się na tle całej wystawy – pokazuje coś autentycznego. Gdzie indziej lokalność czy oddolna wiedza przepracowane bowiem zostają przez pryzmat sztuki, metafory. Artyści albo pochylają się nad kamieniami, albo sami wystrzelają w wyżyny abstrakcji. Może przydałyby się tu jakieś przykłady czegoś nieskażonego sztuką. Bo czy pismo stoczniowe potrzebuje profesjonalnych grafików? Czy ogródek przy Wyspie, w który tyle energii włożyli artyści (także by zaangażować okolicznych mieszkańców), wytrzymuje konkurencję z tysiącami ogródków działkowych? Czy nie potrafilibyśmy docenić pań robiących tipsy, gdyby Bujnowski nie przemalowałby ich tworów?
(Krótka wizyta nie pozwoliła mi na uczestnictwo w bogatym programie towarzyszącym wystawie.)