Ostrowce

„Dwutygodnik” od jakiegoś czasu prowadzi cykl tekstów zatytułowany „Mapa sztuki”, skupiony na mniejszych ośrodkach. W jego ramach udałem się do Ostrowca Świętokrzyskiego, by opisać działania mojego przyjaciela Wojtka Mazana. Efektem jest tekst opisujący jego zainteresowania, projekty artystyczne, wystawy i działalność stowarzyszenia Nie z Tej Bajki, które od lat prowadzi z przyjaciółmi. W tekście pojawiają się jego działania z archiwami fotograficznymi, żydowska historia Ostrowca, lokalna kartografia, photobooki, wystawa fotografii osób w kryzysie bezdomności, rzeźby rozsiane po ostrowieckich osiedlach, ostrowieckie neony, wystawa malarstwa Marcina Jedlikowskiego oraz organizowana przez Kubę Słomkowskiego od prawie dwóch dekad na terenie ostrowieckiej huty „Kolacja na hucie”. Poniżej wklejam kilka fragmentów:

W pewną wrześniową sobotę tego roku na terenie starej huty w Ostrowcu Świętokrzyskim kilkadziesiąt osób zasiadło razem do kolacji. Stół był długi na wiele metrów, za obrus posłużyła rolka płótna. Tuż obok wystrzelał w niebo nieużywany od dawna komin, a wokół rozciągały się malownicze przemysłowe hale Huty Ostrowiec o kubizujących dachach. W oddali czasem przejeżdżał pociąg, a horyzont zamykały ostrowieckie bloki i kościoły. 

„Kolacja na hucie” odbyła się w Ostrowcu Świętokrzyskim już po raz osiemnasty. Coroczny posiłek inicjuje zaprzyjaźniony z Ostrowcem Jakub Słomkowski. Artysta wpadł na pomysł tego wydarzenia wiele lat temu, podczas wyjątkowo wystawnej i sztywnej kolacji, na której trudno mu się było odnaleźć. Tamten posiłek był tak nadęty, że niemal surrealistyczny. Pomyślał wtedy, że ciekawie byłoby przenieść podobne wydarzenie w bardziej niecodzienne miejsce. Gdy w Ostrowcu Świętokrzyskim odwiedził swego kumpla Wojtka Mazana, ten zaprowadził go na teren starej huty. Wtedy w głowie Kuby ostrowiecka huta połączyła się z kolacją. 

Kiedyś huta zatrudniała kilkanaście tysięcy osób. Po 1989 roku niegdysiejszą dumę miasta i głównego pracodawcę stopniowo likwidowano. Niektóre hale dosyć szybko zostały zburzone, inne budynki wciąż stały, choć nieużywane i jakby niczyje. Do niektórych udawało nam się wejść. W środku wyglądały na opuszczone w pośpiechu, jakby w wyniku katastrofy na miarę Czarnobyla. W szatniach hutników wciąż wisiały robocze ubrania, a z biur nikt nie usunął starych mebli. Uratowaliśmy stamtąd na własne potrzeby trochę materiałów biurowych, peerelowski vintage. 

Pewnego razu z łupem pod pachą przechodziliśmy obok stacji benzynowej, gdy nagle – pamiętam to jak dziś – zatrzymał się na niej samochód kempingowy. Taki pojazd sam w sobie był wówczas rzadkością, a ten pokryty był jak walizka naklejkami z całego świata. Wysiadła z niego jakaś alternatywna para, szybko zatankowali i nie oglądając się za siebie, ruszyli w dalszą drogę. Przystanek w Ostrowcu nie miał dla nich żadnego znaczenia. Wojtek nie pamięta tej sceny. We mnie zostało uczucie upokorzenia. Ci fajni ludzie w drodze do jakiegoś fajniejszego miejsca gdzie indziej nas upokorzyli. A my zostaliśmy w swoich Ostrowcach.

Ostrowiec Świętokrzyski nie odbiega niczym szczególnym od wielu miejscowości w Polsce. Drugie pod względem liczby mieszkańców miasto w województwie świętokrzyskim ma pusty, pozbawiony drzew rynek, obłożony jakimś kamieniem, z fontanną, globusem i pomnikiem pomordowanych. Ma standardowo nieudany pomnik papieża Polaka. Ma lokalne muzeum i galerię BWA. I byłego prezydenta z zarzutami o łapówkarstwo.

Wojtek postanowił tu jednak wrócić po studiach. To decyzja, która była mi obca, dla mnie wyjazd z mojego Podlasia stanowił ucieczkę, przepustkę do lepszego, ciekawszego życia. A Wojtek wrócił do mieszkania rodziców, do swojego pokoju, na osiedle, na którym dorastał. Pod jego blokiem wycięto wtedy drzewo. Rosło tam od ponad stu lat, a może i dłużej. Jako mieszkaniec osiedla Słonecznego Wojtek wyrastał w jego cieniu i bawił się w jego gałęziach, pod nim pił pierwsze piwo. 

Pozostał po nim korzeń. Wojtek oczyścił go z kory, zaimpregnował i namówił osiedlową spółdzielnię, by ustawić go pod blokiem w miejscu, gdzie kiedyś rosło drzewo. Dzisiaj już tam nie mieszka, ale korzeń-rzeźba, wyraz jego pamięci o dawnych kolegach i doświadczeniach z młodości, jego relacji z tym miejscem, wciąż stoi, wykorzystywany czasem jako stojak na rowery.

Gdy proszę, by mnie zabrał pod swój stary blok, Wojtek lekko się uśmiecha, o swojej korzenioplastyce opowiada z przymrużeniem oka, jako o czymś nie do końca na serio, trochę szczeniackim, ale szczerym, wówczas bardzo ważnym. Ten korzeń był jego pierwszym artystycznym działaniem w Ostrowcu. 

Dopiero w swoim rodzinnym mieście Wojtek odkrył w sobie artystę. W sztuce odnalazł narzędzia, które pozwoliły mu odpowiadać na otaczającą go rzeczywistość. Gdy sugeruję, że rządziła nim jakaś nostalgia, nie podoba mu się to słowo. „Wróciłem do miasta, bo miałem tu przyjaciół. Korzeń był pomnikiem wspólnoty chłopaków spod bloku”, mówi. „Ci dawni goście z podwórka się rozjechali. Ale po moim powrocie do Ostrowca powstała nowa wspólnota”. 

Wojtka zawsze interesowały lokalne, okołoostrowieckie tematy. Swoją pracę magisterską poświęcił Pawłowi Pierścińskiemu, fotografowi malowniczych krajobrazów świętokrzyskiego. Na studiach niespecjalnie się udzielał. Po powrocie z Warszawy do Ostrowca odżył, był pełen pomysłów. Wiele z nich wychodziło od fotografii. Zaczął do niej podchodzić inaczej niż na uniwersytecie, badać mniej konwencjonalnie, zadawać inne pytania. Odkrył, że może przyjmować różne role. Już nie tylko badacza czy kuratora. Sam zaczął fotografować i tworzyć projekty z pogranicza sztuki i badań socjologicznych.

Pracując w galerii fotografii, zajął się zbiorem starych szklanych negatywów, które dokumentują historię Huty Ostrowiec. Przez fotografię zainteresował się społeczną historią miasta, w tym jego dawnych mieszkańców – Żydów. Z grupą rówieśników doszedł do wniosku, że pracując w różnych instytucjach kultury w Ostrowcu, urzędach, szkołach, agencji reklamowej, nie mogą się w pełni realizować. W 2007 roku założyli Stowarzyszenie Kulturotwórcze ⁠Nie z Tej Bajki. 

CAŁY TEKST DOSTĘPNY NA STRONIE „DWUTYGODNIKA”

Modeks

_MG_7206

Modeks – świetna nazwa dla firmy odzieżowej. Tyle że Modeks nie był marką, lecz szwalnią – spółdzielnią działającą w Ostrowcu Świętokrzyskim. Mój przyjaciel z Ostrowca, Wojtek Mazan, kilka lat temu miał okazję wejść z aparatem tuż przed zamknięciem zakładu. Sfotografował wszystkie pomieszczenia i maszyny. Niedawno odszukał byłych pracowników Modeksu, którzy opowiedzieli mu o swym miejscu pracy, wytłumaczyli, do czego służyły poszczególne maszyny, opisali proces produkcyjny szwalni. Efektem jest książka „Modeks”, w której zdjęciom Wojtka towarzyszą krótkie wypowiedzi spółdzielców. Wojtek opatrzył książkę wstępem, ja – zakończeniem.

modeks - wystawa

Przy okazji wydania książki cały materiał uzyskał też formę wystawy w ostrowieckim BWA.

Wojtka Mazana możecie znać z książki o Szmulu Muszkiesie, prowadzącym przed wojną zakład fotograficzny w Ostrowcu Świętokrzyskim. Wojtek odnalazł jego zdjęcia w prywatnych archiwach ostrowczan i później wydał. Tym razem pokazuje własne fotografie.

01.Wejście
Modeks był spółdzielnią pracy. Zakład był własnością wszystkich pracowników. Na czele spółdzielni stał prezes, którego powoływała rada spółdzielni. Nie można było kogoś ot tak wyrzucić z pracy lub wsadzić na jakieś stanowisko. Wszystko musiało być ustalone z radą. Zatrudniając się w Modeksie, stawałeś się członkiem spółdzielni. Pewien procent poborów odprowadzany był na fundusz członkowski. Modeks szył dla firm krajowych i zagranicznych, z Zachodu. W dobrych czasach szyliśmy do trzydziestu tysięcy koszul miesięcznie.

Nikogo nie dziwi, że Wojtek uchodzi za ostrowieckiego patriotę, interesuje go nie tylko historia ostrowieckich Żydów (prowadzi bloga Żydowski Ostrowiec), ale też historia przemysłu, architektura, losy mieszkańców. Jeśli ktoś jednak uważa, że „Modeks” to po prostu wyraz lokalnego patriotyzmu, to się myli. Wojtek zajął się tym zakładem, bo go znał, pamiętał jeszcze z dzieciństwa. Ale budynek Modeksu okazał się nie tylko ciekawym tematem dla fotografa, stał się punktem wyjścia do opowieści o spółdzielczości, pracy, jej warunkach.

Wojtek pisze we wstępie: „Miałem nieodparte wrażenie dostępu do świata, który już przeminął, jakbym zwiedzał skansen. Poznając przeszłość Modeksu, uświadomiłem sobie, że nie jest to tylko historia lokalna. Losy spółdzielni odzwierciedlają szersze procesy, jakie zachodziły w światowej gospodarce w ostatnich kilkudziesięciu latach. Korzeniami sięgają głęboko w XX wiek”.

04.Pokój majstrowej
Pokój majstrowej. Majstrowa kontrolowała stopień zaangażowania zespołu przy danym wyrobie i musiała podliczyć, czy zdąży zrobić dany model koszuli. Terminowość była najważniejszą zaletą firmy. Terminowość i jakość. Majstrowa miała do swojej dyspozycji brygadzistki. Chodziły i sprawdzały, jak szwaczki szyją, czy im czegoś potrzeba. W tym pokoju miały swoje biurko. Był tam telefon wewnętrzny, z którego dzwoniły po mechanika czy elektryka, gdy była awaria. Majstrowa utrzymywała także kontakt z kierowniczką, która odpowiadała za cały budynek – od krojowni po magazyn.

 

Ja na końcu dodaję: „Z Ostrowca Świętokrzyskiego daleko do Seattle, gdzie w 1999 roku odbyły się głośne protesty, dające początek ruchowi alterglobalistycznemu; azjatyckie szwalnie, o pożarach których co jakiś czas donoszą media, wydają się równie odległe. Ale losy Modeksu są z nimi nierozerwalnie związane. Powracając do ostrowieckiego zakładu i słuchając jej pracowników, możemy poczuć dumę z wykonywanej pracy i ze spółdzielni, której pracownicy byli zarazem jej współwłaścicielami. W epoce postępującej prekaryzacji i dehumanizacji środowiska pracy, Modeks przypomina nam o tym, że praca jest ważną wartością, że to właśnie praca potrafi nadawać sens życiu”.

To książka artystyczna, wyszła w niewielkim nakładzie, więc już w chwili wydania stała się białym krukiem. Dla tych, którzy nie mają, pozostaje wystawa.

 

fot. Wojtek Mazan