Goldin w Berlinie

Na internetowych łamach „Dwutygodnika” zastanawiam się nad tym, jak Nan Goldin udało się uczynić z jej retrospektywnej wystawy w Neue Nationalgalerie w Berlinie propalestyński manifest.

Twórczość Goldin mogłaby zainspirować zresztą niejeden film. W swoich fotografiach ujmowała tak zwane nagie życie – swoje i swoich przyjaciół, partnerów, bywalców barów i klubów. Przy okazji opowiadała o przemocy seksualnej, osobach trans, narkotykach i uzależnieniu. Codzienność bohaterów jej fotografii wypada intensywnie i bezkompromisowo, jest naznaczona zabawą, emocjami, ale też cierpieniem. Jej najpłodniejsze lata zbiegły się z epidemią AIDS. W Nowym Jorku zorganizowała wtedy jedną z pierwszych wystaw sztuki poświęconych chorobie, która spowodowała śmierć wielu jej przyjaciół i artystów. Nosiła tytuł „Witness: Against Our Vanishing” (Świadek. Przeciw naszemu znikaniu).

Polityka zawsze odciskała się na bardzo intymnych, osobistych fotografiach Goldin. Aktywizm, sztuka i życie łączyły się w nich w nierozerwalny sposób. Za to cenią ją rzesze prawdziwych fanów, ale też instytucje, które chętnie zapraszają ją w swoje progi. Nan Goldin to dziś klasyczka. 

Gdy w latach 80., w erze Reagana, Busha i senatora Jesse’ego Helmsa, Goldin podejmowała temat AIDS, nie spotykało się to w Ameryce z pozytywną reakcją oficjeli. Dziś jej sztuka jest fetowana w muzeach za ówczesną odwagę. Pojawił się jednak inny temat, dzielący artystyczny świat Zachodu, w który angażuje się Goldin. Chodzi o interwencję Izraela w Gazie. To wyraźne stanowisko artystki przeciwko polityce Izraela wobec Palestyny sprawiło, że media skupiły uwagę na jej retrospektywnej wystawie w Neue Nationalgalerie w Berlinie, mimo że nie ma na niej żadnej pracy poświęconej aktualnym wydarzeniom na Bliskim Wschodzie.

Berlińska odsłona wystawy Goldin budziła kontrowersje na długo przed jej otwarciem w listopadzie. Artystka głośno wyrażała solidarność z Palestyńczykami, jesienią 2023 roku odrzuciła intratną propozycję z „New York Timesa”, chcąc zaprotestować przeciwko temu, w jaki sposób amerykański dziennik relacjonuje wojnę w Gazie. Publicznie krytykowała też nieuzgadniane z nią działania Neue Nationalgalerie wokół jej własnej wystawy, w tym próbę zorganizowania sympozjum. Po krytyce Goldin z udziału w nim wycofała się m.in. Hito Steyerl.

O zakulisowych napięciach świadczy też fakt, że pierwotnie jako kuratorzy berlińskiej wystawy Goldin wymieniani byli Klaus Biesenbach, dyrektor Neue Nationalgalerie, oraz Lisa Botti. Jeszcze przed otwarciem ich nazwiska zniknęły z materiałów. Rolę kuratora przyjął Fredrik Liew z Moderna Museet w Sztokholmie.

Podczas otwarcia, w wielokrotnie szerowanym w mediach społecznościowych przemówieniu, Goldin powiedziała, że chciałaby instrumentalnie użyć widoczność, jaką daje jej wystawa, by nagłośnić swe „moralne oburzenie na ludobójstwo w Gazie i Libanie”. Zaproponowała uczczenie chwilą ciszy zamordowanych w Gazie, po czym przedstawiła kilka prostych statystyk: liczbę ofiar konfliktu od 7 października 2023, liczbę dzieci zamordowanych w Gazie i procent izraelskiej broni produkowanej w Niemczech. 

Od słów Goldin odciął się – zagłuszany przez protestujących z palestyńskimi flagami – dyrektor Biesenbach. Przyznawał artystce prawo do wyrażania swoich opinii, ale jednoznacznie podkreślał, że się z nimi nie zgadza. Wystawa w Neue Nationalgalerie odbywa się w bezprecedensowym napięciu między artystką i gospodarzami.

Na samej retrospektywie trudno dopatrzyć się jakichkolwiek motywów związanych z sytuacją w Gazie. Jedynie w napisach końcowych do filmów czy pokazów slajdów znalazło się zdanie drobnym drukiem, jakby przemycone przez artystkę, w którym wyraża ona swą solidarność z mieszkańcami Gazy i Libanu. Goldin przesłaniem swej wystawy uczyniła coś, o czym dzisiaj w Niemczech nie wolno mówić głośno, zwłaszcza w publicznych instytucjach. 

CAŁY TEKST DOSTĘPNY NA STRONIE „DWUTYGODNIKA”

Czarne lata

 

DSC07364.jpg
Bernhard Kretzschmar, „Malarze domów”, 1939

W Hamburger Bahnhof wystawa o innej instytucji – Neue Galerie, ale w szczególnym okresie, latach 1933-1945, nazywanym tu „czarnymi latami”. To właściwie pretekst, by opowiedzieć o specyficznej sytuacji sztuki w Niemczech pod rządami narodowych socjalistów. Ponieważ trwa remont budynku Neue Nationalgalerie projektu Miesa van der Rohe, właśnie w Hamburger Bahnhof organizowane są wystawy, prezentujące wybrane fragmenty kolekcji.

Po I wojnie światowej jako aneks do Nationalgalerie (dziś: Alte Nationalgalerie) stworzono w Kronprinzenpalais galerię prezentującą sztukę żyjących artystów (Galerie der Lebenden). Wiele z prezentowanych tam prac po dojściu do władzy Hitlera uznano za „sztukę zdegenerowaną” (Entartete Kunst). Już w 1933 roku usunięto z wystawy obrazy prezentujące figury ludzkie, w 1936 usunięto fragment wystawy poświęcony ekspresjonizmowi, rok później całkowicie zamknięto Kronprinzenpalais, a 115 skonfiskowanych dzieł przewieziono do Monachium na wystawę „Entartete Kunst”. Część prac sprzedano, część – zniszczono. „Czarne lata” to wystawa złożona właściwie nie tyle z obrazów i rzeźb, co z historii poszczególnych dzieł. Wszystkie mają bowiem jakieś drugie dno.

Ciekawe, jak kształtowała się dyskusja o sztuce nowoczesnej w latach 30. Początkowo próbowano przedstawiać ekspresjonizm jako specyficznie niemieckie osiągnięcie artystyczne. Jeszcze w 1933 roku sam Joseph Goebbels celebrował malarstwo Edvarda Muncha, ochrzczonego „nordyckim ojcem ekspresjonizmu”, w opozycji do francuskich impresjonistów. To nie pomogło Munchowi ominąć czarnej listy cztery lata później. Na wystawie „Czarne lata” prezentowana jest wspaniała „Melancholia”, skonfiskowana w 1936 roku i sprzedana, ponownie kupiona do kolekcji w latach 90.

DSC07383

Nie obyło się bez ciekawych niekonsekwencji w nazistowskiej polityce i zaskakujących koincydencji. To co „zdegenerowane”, nie było wcale jasno i precyzyjnie zdefiniowane (a dzisiaj po prostu rozczarowuje, w jak niewielkim stopniu była „zdegenerowana” ta sztuka). Wiadomo było, że „zdegenerowani” są ekspresjoniści, abstrakcjoniści, na cenzurowanym znalazły się tematy lewicowe i antywojenne, no i artyści żydowscy czy komunizujący.

Ale gdy drewniana „Triada” Rudolfa Bellinga znalazła się na „Sztuce zdegenerowanej”, jego portret boksera Maxa Schmelinga (jego zwycięstwo nad czarnoskórym zawodnikiem miało potwierdzać rasowe poglądy Hitlera) prezentowano na „Wielkiej wystawie sztuki Niemieckiej”, odbywającej się w tym samym czasie w Monachium. Gdy się zorientowane z niekonsekwencji, prace Bellinga usunięto z pierwszej wystawy, podobnie jak „Wieżę niebieskich koni” Franza Marca, za którym wstawili cię niemieccy oficerowie, Marc bowiem za udział w I wojnie światowej został uhonorowany Żelaznym Krzyżem.

Obok siebie wiszą dwa, niemal identyczne autoportrety Karla Hofera, jeden skonfiskowany i sprzedany (powrócił do kolekcji dwa lata temu), drugi – wykonany przez artystę tuż po odebraniu mu dzieła. „Klęcząca kobieta” Wilhelma Lehmbrucka nie została włączona do wystawy „Sztuki zdegenerowanej”, prawdopodobnie z powodów konserwatorskich, ale została zniszczona podczas nalotu, gdy bomba trafiła w Kronprinzenpalais. Dziś pokazywany jest jej destrukt.

DSC07343.jpg
Erwin Hahs, „Wielkie rekwiem”, 1944/1945, obraz i jego rentgen

Jest tu popiersie Marleny Dietrich dłuta Ernesta de Fiori, wykonane w 1931 roku, potem uznane za „sztukę zdegenerowaną” i skonfiskowane, ale zwrócone kolekcji jeszcze w 1939 roku, jednak z zakazem wystawiania. Dietrich nie dała się uwieść nazistom, tuż po powstaniu rzeźby wyjechała do Stanów Zjednoczonych, wspierała Żydów uciekających z Niemiec, a potem śpiewała dla amerykańskich żołnierzy. Emigrację wybrało też wielu artystów. Sam Fiori, chociaż początkowo sam wspierał NSDAP, nie mógł pogodzić się z ich atakiem na sztukę nowoczesną, wyjechał w 1936 do Brazylii.

Na wystawie naprzeciwko siebie ustawiono prace artystów, którzy tworzyli oficjalną sztukę Trzeciej Rzeszy, oraz tych, którzy się jej sprzeciwiali. Jest tu i Arno Breker, i Georg Kolbe, a z drugiej strony – chociażby Ernst Wilhelm Nay, w zaciszu swej pracowni kontynuujący tradycję nowoczesną, czy przeciwnik wojen Otto Dix. „Schodzący mężczyzna” Kolbego to porządna rzeźba. Czerpiąc inspirację z lektury Nietschego, Kolbe wybrał jako modela dziesięcioboistę Hermanna Lemperlego, który w 1936 roku wbiegł ze zniczem olimpijskim na berliński stadion.

DSC07384.jpg

Może wydawać się zaskakujące, że na całej wystawie nie ma żadnego popiersia czy portretu Hitlera, ale żadnego przecież nie znajdziemy w kolekcji Neue Nationalgalerie. Jedyny Hitler wyłania się niewyraźnie z rentgenowaksieog prześwietlenia obrazu Erwina Hahsa, artysty prześladowanego w czasach hitlerowskich, ale wciąż zmuszonego malować w służbie nazistów. Gdy dostał zlecenie na portret wodza, namalował go na tle płonących ruin. Obraz szybko wrócił do jego pracowni, a Hahs zamalował go nową kompozycją. Z kolei Franz Radziwill w 1940 roku namalował dosyć tradycyjny obraz dokumentujący inwazję niemieckich wojsk na Belgię. Po wojnie przemalował płótno w duchu surrealistycznego symbolizmu, utrzymane w apokaliptycznej atmosferze.

Dramat tych lat odbywa się więc raczej w warstwie opowiadania niż w warstwie wizualnej. To ten kontekst, który ciągle ma się gdzieś z tyłu głowy, a który w wystroju wystawy oddano za pomocą czarnych ścian, jakby wyjętych z obrazu Karla Hofera „Czarne pokoje”. Mówiąc krótko, dzieła trzeba prześwietlać, by dotrzeć do ich istoty. Powoduje to specyficzne wrażenie niedopowiedzenia.

DSC07356.jpg
Franz Radziwill, „Flandria (dokąd w tym świecie?), 1940/1950

Swego rodzaju domknięcie „Czarnych pokoi” odnalazłem na innej berlińskiej wystawie. Martin Gropius Bau prezentuje bowiem przekrojową wystawę fotografki Lee Miller. Miller przed wojną związana była m.in. Man Rayem – to w jego studiu wykonywała pierwsze fotografie. Pozowała i sama fotografowała. Podczas II wojny światowej jako jedna z bardzo nielicznych kobiet trafiła z armią amerykańską na zachodni front w Europie. Fotografowała m.in. lądowanie w Normandii i wyzwolenie obozu w Dachau. Wykonała też serię zdjęć w monachijskim mieszkaniu Hitlera i domu Ewy Braun.

W mieszkaniu Hitlera mogła dosłownie obmyć się z obozowego kurzu – wzięła kąpiel w jego wannie, zresztą w dniu, w którym dyktator i jego – już wtedy – żona popełnili samobójstwo. W domu Ewy Braun, którą Hitler notabene poznał jako asystentkę fotografa, Miller sfotografowała się w jej łóżku, z papierosem w dłoni. Ale wnętrza tych mieszkań – jak zauważyła – nie były specjalnie luksusowe czy ekstrawaganckie, raczej mieszczańskie, trochę kiczowate. Ale monachijskie zdjęcia to prawdziwy surrealizm. „Vogue”, dla którego Miller pracowała, reprodukował je jako „Hitleriana”. Jej portret w wannie, z żołnierskimi butami stojącymi tuż obok i zdjęciem Führera na tle kafelek, to wyraźny sygnał: Hitler ist kaputt.

DSC07587
Z katalogu wystawy Lee Miller