W moim najnowszym tekście w „Dwutygodniku” recenzuję retrospektywę Andrei Fraser, klasyczki krytyki instytucjonalnej, którą wciąż można oglądać w Zachęcie w Warszawie. Przyglądając się mocniejszym i słabszym stronom tej wystawy, zastanawiam się nad możliwościami krytycznej aturefleksji polskich muzeów i galerii. Przytaczam też koncepcję muzeum losowego Michała Laskowskiego. Poniżej przeklejam kilka fragmentów.

W tekście wprowadzającym do wystawy czytamy: „Wystawa przygotowuje grunt pod wielowarstwowe badanie relacji sztuki i instytucji w Polsce, szczególnie w chwili odzyskiwania i odbudowywania tożsamości przez wiele z nich. Czy sztuka rzeczywiście musi wisieć? Odpowiedź na to ważne pytanie zależy często od politycznych okoliczności, co pokazały ostatnie lata. Ale pozostaje inne pytanie: czy polskie instytucje znajdą odwagę, żeby prześwietlić mechanizmy własnego funkcjonowania i podjąć refleksję krytyczną, która sięgnie również sfery etyki?”.
Zdanie Kippenbergera jest tu więc rozumiane – jak w performansie Fraser – szeroko. Czy sztuka musi spełniać oczekiwania swoich mocodawców, odpowiadać na przyzwyczajenia, ale też – rynek sztuki (to przecież rynek preferuje sztukę wiszącą)? Odrodzona Zachęta ma dowodzić, że sztuka wisieć nie musi. Pytając o to, czy „polskie instytucje znajdą odwagę”, kuratorka Maria Brewińska pyta o to instytucję, w której sama pracuje: czy taką odwagę znajdzie Zachęta?

Zgromadzone tutaj prace Fraser z wczesnego okresu jej twórczości należą do kanonu krytyki instytucjonalnej. To rejestracje performansów, w których artystka wciela się w osoby przemawiające na otwarciach wystaw czy wolontariuszki oprowadzające po muzeach. Stworzyła nawet swoje alter ego jako przewodniczka – Jane Castletone. W tych pracach Fraser przygląda się różnym aspektom funkcjonowania instytucji wystawienniczych: wernisażom, przemowom, oprowadzaniom, audioprzewodnikom. Przemawiając w 1997 roku na wernisażu dużej imprezy artystycznej w San Diego, gładko przechodziła od roli artystki do kuratorki, od korporacyjnego sponsora do polityka, pokazując, jak różne interesy potrafią się spotkać na jednej wystawie.
Fraser zdarzało się też odgrywać rolę idealnej widzki, wchodzącej gładko w narzucane sposoby emocjonalnego odbioru sztuki. W jednej ze swych najgłośniejszych prac, prezentowanej na ekranie na klatce schodowej Zachęty, zwiedzała Muzeum Guggenheima w Bilbao. Otwarte w 1997 roku muzeum przyciągało turystów swą niecodzienną architekturą – zaprojektowaną przez Franka Gherry’ego. Nakręcającą turystykę popularność tego budynku nazwano „efektem Bilbao” (i tego efektu oczekiwano na początku pierwszej dekady XXI wieku od planowanego wówczas MSN-u). Fraser w 2001 roku nagrała z ukrytych kamer, jak słucha audioprzewodnika i dosłownie traktuje tekst opowiadający o architekturze. Z tej dosłowności wynika zaś rodzaj erotycznego z tą architekturą zbliżenia. Gdy głos przewodnika sugeruje, by dotknąć ścian, artystka przylega do komputerowo projektowanych krzywizn całym ciałem.

W swoich artystycznych badaniach w ostatnich latach Fraser poszła kilka kroków dalej. Nie zajmuje się powierzchownością, lecz tym, czego nie widać gołym okiem. Jej twórczość przybiera formę pogłębionych analiz ekonomicznego i politycznego funkcjonowania sztuki, zaś jej formą są często teksty. W najpopularniejszym „L’1%, c’est moi” pokazała powiązania między pogłębiającymi się nierównościami w dochodach i wzrostem obrotów na rynku sztuki, a także fakt, że to najbogatsi kolekcjonerzy, zasiadając w radach amerykańskich muzeów, mają bezpośredni wpływ na ich program. W innym projekcie udało jej się zbadać, którą stronę amerykańskiej sceny politycznej wspierają poszczególni milionerzy zasiadający w tych radach. Wszystkie dane liczbowe zebrała w tomie wielkości książki telefonicznej.
Większość prac analizujących sytuację muzeów – ich uwikłanie w mechanizmy późnego kapitalizmu czy walk politycznych – dotyczy Stanów Zjednoczonych. Widzowie muszą wykonać dodatkowy wysiłek – trzeba poznać i wyobrazić sobie kontekst, w jakim dany performans czy interwencja miały miejsce.

Słabością sztuki Fraser jest niewątpliwie fakt, że zatrzymuje się na analizie, ewentualnie prezentacji wyników swoich badań. Nie wyobraża sobie natomiast instytucji przyszłości, nie proponuje żadnych rozwiązań, nie testuje ich. Wiedzę, którą otrzymaliśmy od niej już w latach 90., a którą w ostatnich latach podpiera faktami i liczbami, raczej zdążyliśmy już zbiorowo przyswoić. Należałoby ją przełożyć na działania w praktyce czy próby instytucjonalnych reform. A wcześniej – zobaczyć, jak się to wszystko ma do polskich warunków.
Dzisiaj, zwłaszcza w Polsce, od instytucji oczekuje się konkretnych zmian, reform. O to zabiega od lat Obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej. Postulaty OFSW dotyczą głównie praw samych artystów, zwłaszcza ich sytuacji bytowej, na przykład takich rozwiązań, które uniezależniałyby sztukę od rynku.
Wyzwaniem rzuconym instytucjom sztuki jest projekt muzeum losowego Michała Laskowskiego, nad którego koncepcją pracuje od kilku lat, a która ostatnio przybrała formę rocznego projektu w Muzeum Sztuki Nowoczesnej i niewielkiej książeczki. Przyznam, gdy pierwszy raz zetknąłem się z jego pomysłem, nie podchodziłem do sprawy serio. Można zarzucać Laskowskiemu rodzaj naiwności, ale z pewnością nie brak utopijnej wyobraźni.
Punktem wyjściowym dla Laskowskiego jest pytanie, dlaczego nie wszyscy się dobrze w muzeum czują. Instytucją, którą wziął na warsztat, było Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Jego przyjaciel Patryk Różycki też mentalnie mierzył się z tą instytucją, jednocześnie w niej zresztą wystawiając. Na jednym z obrazów leżał pijany pod Pawilonem nad Wisłą, na innym przedstawił swoją rodzinę, zadając pytanie, czy to jest też miejsce dla niej. Na obrazach Różyckiego MSN to muzeum niedostępne, ze względów klasowych, ale też dla młodych artystów – nie wiadomo, jak do niego wejść, ani w roli artysty, ani w roli widza.
